sobota, 13 listopada 2010

Himininn er að hrynja, en stjörnurnar fara þér vel czyli "The sky may be falling, but the stars look good on you"

Nie wiem, ale ja chyba mam jakiś monopol na uczestnictwo w zapierających dech wydarzeniach. Niedawno wróciłam z koncertu Ólafura Arnaldsa i nadal jestem w kawałkach. Generalnie nie ogarniam. Ledwo pierwsze tony muzyki wypełniły czarną salę Laboratorium CSW zniknęłam stamtąd. Nie wiem, gdzie dokładnie byłam. Chwilami na opuszczonej ścieżce, gdzie wiatr szarpał moje włosy, innym razem w ogrodzie pełnym magii, to pod dachem ruin świątyni pogańskiej czy kaplicy, gdzie naokoło szalała burza. Albo szłam opustoszałą ulicą, mając za towarzysza tylko noc.
Ólafur okazał się przesympatycznym człowiekiem, wypełnionym radością i pasją. Nie obyło się bez żartów, pogratulował nam kolejnej rocznicy odzyskania niepodległości, a im bliżej był koniec koncertu, tym sam mocniej nie chciał zejść ze sceny. Na bis zagrał jeszcze dwa utwory. Po czym znów wrócił, by zagrać trzeci, totalną a genialną improwizację, którą jak zapowiedział na początku da do studia, jeśli się nam spodoba. Jakże mogła się nie spodobać? On jest wirtuozem emocji.



A teraz setlista (a dla tych, którzy nie byli a chcą przeżyć ten koncert oto nagranie jakiegoś dobrego człowieka) i wracam dalej napawać się jego muzyką, nie wiem czy dzisiaj w ogóle zasnę.
Magia w stanie czystym:
Þú ert sólin 
3055
i mogę zapaść się w niebyt.....
bo jak to stwierdził sam Ólafur " "bo może i świat się kończy, ale jak to ładnie wygląda"...