poniedziałek, 8 listopada 2010

Nie jestem pewna, ale chyba zamieniłam dzień z nocą już doszczętnie i teraz będę sobie egzystować, kiedy na dworze jest ciemno. To oczywiście przesada, niemniej niewiele z dzisiaj pamiętam dziennego światła. Za to świeże wciąż są dla mnie dziwaczne myśli, pomysły, gdy siedziałam w zasnutym złotą poświatą lampki pokoju, a do uszu sączył mi się głos wokalisty The Cure. Godzina była co najmniej późna. Bardzo pragnęłam znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia dla chaosu emocji, jakie nagle mnie ogarnęły. Na skutek wspomnień jeszcze niedawnych pomysłów na przyszłą prozę, budziła się we mnie tęsknota. Uciekły. Razem z Gabrielem, obawiam się. Skoro o nim mowa, pozwolę sobie coś wyjaśnić. Gabriel nie jest żadną rzeczywistą postacią, którą można poklepać po ramieniu albo pocałować w policzek. Istnieje gdzieś w mojej głowie, a jednocześnie obok mnie, lubi przesiadywać na moim łóżku. To bohater powieści, najżywszy ze wszystkich, których wykreowałam. Jedyny, którego potrafię traktować, jak żywego człowieka. Mówią, ze bohaterowie sami ożywają i wymykają się spod kontroli swoich twórców, często zresztą na ich korzyść. Nie wiem, czy tak się stało i z nim, wiem za to, że sam o sobie stanowi. I lubi znikać, co niezmiernie mnie irytuje. Znów sobie gdzieś poszedł, już jakiś czas temu, i nadal go nie ma, zaś mnie zaczyna boleć i drażnić niemożność pisania, a powieść chyli się ku końcowi. Ale to jest Gabriel. Za nim nie sposób trafić.
Wracając jednak do nocnych rozmyślań, znów przygnały mnie one do tematu emocjonalności, tej chaotycznej i gwałtownej, często niezrozumiałej. Ukrytej między wierszami, między ustami. Ciekawi mnie, czy naprawdę zawsze mówiąc wprost, mówimy do kogoś, kto stoi naprzeciwko nas, czy jednak krzyczymy do samych siebie. Gdzie ma granicę dotyk własnych rąk, a gdzie już są dłonie kogoś drugiego, czułe bądź krwawe. A może nas nigdy nie było, może to są tylko odciski tego, co ktoś dawno temu przywołał z własnych wspomnień. Jak ślady na ciele i kroki uliczne.

Nocą różne myśli przychodzą mi do głowy:


"Prześwietlona fotografia"

lubiła się z nami witać, a potem odchodzić
na parkiet, by pląsać i wić się między świetlnymi liniami
dźwięków, między wstrzymywanym przeze mnie powietrzem.

nie podchodź.
mam na sobie tylko twoje spojrzenia.

rozmieniałem się na negatywy, byle tylko móc
na nią patrzeć. uwieczniać czarnobiel. dopasowywać
się do zwalanijącego tempa jej przerysowanych
ruchów, kolorowych plam na włosach.

- do zobaczenia.
i usta smagnięte czerwienią, i ja zastygły
między pustymi kliszami a jej ciałem naprzeciw.