piątek, 18 marca 2011

Smakowite nowinki płytowe - czyli o "Where Did the Night Fall" UNKLE.

Cyklu Nowinki Płytowe uważam za oficjalnie ROZPOCZĘTY.

Przekopując internet natrafiłam na informację, że oto UNKLE zebrało się w sobie i oto dwa lata po ostatniej płycie, wydało kolejny album (nie przejmujmy się, że jest 18 marca 2011, a Where Did The Night Fall wydano 10 maja 2010, ocenić można i trzeba).

Pierwsze Nowhere nawet nie zapada w pamięć, ale kawałki nie trwające nawet minuty nigdy nie zapadają w pamięć (a na pewno niezwykle rzadko). Krzywię usta i włącza się Follow Me Down (pierwszy singiel), a do mnie przybywają natrętne skojarzenia ze stylizacją na jakieś ludyczne dźwięki (prawie jak Ziółkowski i jego uwielbienie dziwnych zespołów na scenie World), zostawiam więc ten kawałek w spokoju.
Dalej mamy Natural Selection(drugi singiel), które zaczyna się dosyć niepozornie, ale zaraz wchodzi perkusja i zaczyna się zabawa. Głos pana z The Black Angels, Christiana Blanda, może irytować, bo jest zwyczajnie lekki, raczej niewypieszczony, ale idealnie komponuje się z muzyką. Ta piosenka JEST lekka, taka do poskakania. Przypuszczam, że świetnie bawiłabym się przy niej na jakiejś klubowej imprezie.
I wreszcie - Joy Factory (feat.Autolux), czyli miód na moje uszy. Głos Grega Edwardsa jest niski i sączy się leniwie, leniwie wplata w głębię snującej się raczej muzyki, mącąnej przez rzadkie plumknięcia w refrenie, gdzie już rządzi głos Carli Azar, chłodny i wyważony. Jestem bardzo na tak, jeśli chodzi o tę piosenkę.
Następna The Answer to niespecjalnie mój faworyt. Jest po prostu w stylu Baltimore, z którymi została zrobiona. Nucący wysokim tonem głos w tle, potem partia muzyczna, dosyć ekspansywna w swojej pozytywnej delikatności. Gdy wchodzi wokal zmienia się niewiele, nadal mam to poczucie echa lata, które znane mi jest już z twórczości Baltimore. I tak wszystko się ze sobą pięknie przeplata, że aż w końcu może się znudzić.
On A Wire jest zdecydowanie trafioną zmianą po tej sielskości. Dynamiczna, konsekwentna, nie traci ani przez moment swego rytmu. Głos Elle.J pasuje super, kojarzy mi się z beztroską wycieczką rowerową. Miło by się jechało słuchając tej piosenki. Refren tylko może trącać odrobinę nudą, gdyż jest dosyć jednoliniowy, poza tym wokal wydaje się gdzieś niknąć, przykryty przez warstwę melodyczną, ale zaraz wraca i znowu się cieszymy.
Natomiast Falling Stars to jedna z trzech na tej płycie piosenek totalnie w moim stylu (o ile można tak to określić). Gitarowy wstęp i zaraz przechodzimy do dania głównego. Gavin Clark ze swoim głosem nadaje temu kawałkowi pewną dozę tajemnicy. Piosenka nie jest tak dynamiczna jak On A Wire, ale utrzymuje śmiały rytm, wyznaczany cały czas przez perkusję, nawet w raczej snujących się wokalnie końcowych patiach zwrotek.
Heavy Drug - i jestem na NIE. Co to ma być za jęczenie przez minutę dwanaście sekund? Jeśli miało być żartem - nie wyszedł, odpoczynkiem - również, bo płyta właśnie nabrała tempa, a tu taka nędzna niespodzianka. Tymczasem jednak zirytowanej mnie włącza się Caged Bird, chyba najżywsza spośród całej czternastki. Katrina Ford i od razu czujesz że żyjesz. Piosenka trzyma poziom od początku do końca, podobnie jak ma się to w przypadku On A Wire. Fajne partie wyciągniętych wokalnie dźwięków połączone z perkusją i syntezatorami. A potem wielkie bum i dynamizm perkusji. Aż noga sama zaczyna się bujać w rytm!
Nadszedł czas na drugą moją miłość z tej płyty, a mianowicie Ablivion Jak to mówią, rusza od razu z kopyta i przez cały czas dynamikę utrzymuje na wysokim poziomie. Pewnie dla tego zdobyła moje serce. Jest taka w stylu UNKLE, kojarzy mi się z Invasion (płyta Never, Never, Land), którą kocham od wieków i będę kochać na wieki. W Ablivion refren daje chwilę oddechu, ale sprawia też, że chce się znów czegoś więcej, więcej energii, więcej wszystkich emocji, jakie biją z tej piosenki. Chyba numer jeden tej płyty (i pomyśleć że to nie singiel).
Potem jest The Runaway, które mi psuje przejście do trzeciej i ostatniej mej loved song tej płyty. A poza tym zwyczajnie mi się nie podoba. Za ciężka, zbyt toporna. Opiera się na perkusji i basie plus wokal, kojarzy mi się z ciężkim trip hopem, jakie kiedyś czasem robili Massive Attack, a ja zawsze sceptycznie podchodziłam do czegoś, co mnie przydusza ciemnością brzmień gitarowych. Rytm oczywiście jest, ale taki, do którego można pokiwać smętnie głową, bez większego entuzjazmu.
I w końcu! - Ever Rest. Mam wobec niej podobne odczucia, jak wobec Ablivion. Piosenka ta stopniowo zabiera nas w wir swoich emocji, w swój niezbadany, tajemniczy świat. Wchodzi Joel Cadbury i ja się rozpływam.
Dwie ostatnie to: The Healing oraz Another Night Out. Obie raczej jako niespełniony potencjał, przy czym tylko The Healing daję nadzieję, kiedy przesłucham ją jeszcze kilkanaście razy, bo na razie wydaje się raczej mierna, może trochę nudna. Zaś Another Night Out JEST po prostu nudna. Zaczyna się bardzo wolno,a potem jest chyba tylko coraz wolniejsza. Do tego smęcący niski głos Mark Lanegan, którego typu głosu nie jestem fanką. Nie wiem, czy to miała być stylizacja na "stare czasy", ale mnie nie kupiła, przykro mi. Za każdym razem, jak się włącza, mam ochotę ją przełączyć lub po prosto to czynię.

Podsumowując ocena płyty 7/10. UNKLE nie podupadło, ma się dobrze, trzyma poziom. Na szczęście! (Bo nie mogę tego powiedzieć o wszystkich nowościach płytowych, ale o tym może kiedy indziej). Wprawdzie dla mnie chyba nic nigdy nie przebije Never, Never, Land, ale warto próbować. A od Where Did The Night Fall podejrzewam jeszcze długo się nie uwolnię. I a nuż ktoś mnie uszczęśliwi wieścią o powrocie UNKLE do Polski?