środa, 16 marca 2011

Tym razem coś o filmach. Może dlatego, że wreszcie (!) mam dużo więcej wolnego czasu i mogę się bezkarnie obijać, to i więcej oglądam. Informacje z ostatnich dni: zakochałam się po uszy w Ryanie Goslingu, który jest absolutnie cudowny. Dosłownie w KAŻDEJ roli. Czyżby kolejny fenomen? Przyjrzyjmy się.

Pierwszym filmem, po jaki sięgnęłam, było długo wyczekiwane "Blue Valentine" z muzyką Grizzly Bear (!) i Michelle Williams w drugiej roli głównej. Urzekł mnie totalnie, przede wszystkim klimatem, ale również sprawnością i konsekwencją wykonania. Retrospektywy płynnie przeplatają się z właściwym czasem akcji, emocje są idealnie dozowane, gra aktorska wyśmienita (przy czym dla mnie Gosling przyćmił Williams, jest po prostu fenomenalny), dopełniająca tło i jednocześnie świetnie odzwierciedlająca to, co akurat się działo na ekranie muzyka (Grizzly Bear to był strzał w 10), i oczywiście - żeby stało się zadość - bdb zdjęcia. Jednym słowem: wspaniałość.



Numer dwa - "Odmienne stany moralności", z młodym 23letnim Goslingiem, który gra wrażliwego nastolatka o dosyć skomplikowanej emocjonalności i trudnym do zgłębienia wnętrzu, który ku zdumieniu wszystkich zostaje mordercą autystycznego chłopca. Wyrachowanie? Przypadek? Ważniejszym jednak staje się właśnie to wnętrze głównego bohatera i wszystko, co przeżył do momentu popełnienia zbrodni. Gosling świetnie oddaje zagubienie postaci, jego niesamowitą wrażliwość i błyskotliwość. Znalazłam w tym filmie paradoksalnie wiele z własnego myślenia ("Zacząłem widzieć smutek wszędzie"), które niekiedy mnie nachodzi. Film porusza, przypuszczam, że to za sprawą jego autentyczności (nie jest w żaden sposób przerysowany). Warto go obejrzeć.

Numer trzy czyli "Śmiertelna wyliczanka" u boku Michaela Pitta (który chyba wszędzie musi grać kogoś posranego i dobrze mu to idzie). Sporo dobrego nasłuchałam się o tym filmie i na szczęście nie zawiódł mnie. Wprawdzie trochę zbyt późną porę wybrałam sobie na oglądanie, ale wytrwałam, gdyż film naprawdę nieźle trzyma w napięciu. Kreacja butnego, cwaniaczkowatego  nastolatka, któremu nudzi się w życiu i postanawia sprawdzić, gdzie znajduje się prawdziwa wolność człowieka (Och, pardon, jest ich przecież dwóch, jeszcze bohater Pitta oczywiście) to coś, czego jeszcze u Goslinga nie widziałam. Nie jestem pewna, czy o taką wolność im obu chodziło, jaką w rzeczywistości zdobyli, no ale cóż. Pitt aż tak nie zaskakuje, a przynajmniej nie zaskoczył mnie, natomiast Gosling z tym aroganckim uśmieszkiem na twarzy (aż chce mu się dać w pysk), nonszalancją i jednocześnie nerwowością zaskakuje bardzo i bardzo in plus. Powinnam jeszcze wspomnieć o Sandrze Bullock - więc wspominam: dobra rola, przekonała mnie. Podsumowując: film świdrujący w głowie.

Idziemy dalej. "Fanatyk" okrzyknięty świetnym filmem, i nominacja Goslinga do nagrody Independent Spirit. Powiem krótko. Ryan w roli zaciekłego nazisty i antysemity miażdży. Chyba tym filmem przypieczętował swoją wszechstronność i definitywnie utwierdził mnie w przekonaniu, że zagra WSZYSTKO. Najlepsze jest to, że gra w taki sposób, że wierzy mu się ze wszystko, podczas gdy normalnie wobec kogoś, jak jego bohater postukalibyśmy się w czoło "człowieku, co ty pieprzysz!". Czy trzeba więcej dodawać?


I ostatni - "All Good Things". Och, doprawdy wszystko co najlepsze? Historia oparta na faktach (jakoś nieufanie podchodzę do tego zjawiska) "osadzona w latach osiemdziesiątych opowiada o spadkobiercy autentycznej nowojorskiej dynastii nieruchomości (Ryan Gosling), który traci głowę dla pięknej dziewczyny pochodzącej z dzielnicy owianej złą sławą (Kirsten Dunst)." Cukierki, iskierki i same słodkości - ale pozory mylą. Gosling nie jest tym samym zakochanym chłopcem (mężczyzną?), którym był w "Pamiętniku". Można powiedzieć - wszystko przez ojca, presja rodzinnego interesu, prestiż. Po czym okazuje się, że było coś jeszcze. Wszystko to kreuje osobowość bardzo tajemniczą, rozbitą, nerwową, skomplikowaną i - nieprzewidywalną. Gosling oddaje to wszystko z niezwykła precyzję, jego bohaterowi znowu po prostu się wierzy. Wierzy bez zastrzeżeń. A jednocześnie nie ocenia. Nie potrafi się go ocenić, chociaż się próbuje. W czym tkwi sekret? Pozostawiam próbę odpowiedzi na to pytanie przyszłym widzom. Film polecam, mimo Kirsten Dunst, której nadal nie jestem fanką, gdyż mało kiedy mnie przekonywała w tym filmie, niestety.





Skoro tak się Goslingowo zrobiło, to na pożegnanie moja ulubiona piosenka jego zespołu:
urocza, czyż nie? ;)