Zawsze lubiłam wesołe miasteczka. I jestem jednym z tym szczęśliwych dzieci, które w czasie swojego dzieciństwie było w jakimś chociaż raz. Niestety zostało mi z tej przygody jedno jedyne wspomnienie, kiedy siedząc wygodnie na krzesełku Diabelskiego Młyna unosiłam się coraz wyżej i wyżej, wyszczerzając radośnie szczerbatą buzię. Wciąż pamiętam tę niesamowitą ekscytacją, kiedy wydawało mi się, że lecę gdzieś daleko, jestem tak daleko od ziemi i jest to tak niesamowite, a potem ten ucisk w żołądku, gdy wracało się na ziemię.
Chciałabym to znów kiedyś poczuć. Pomarzyć, że znowu latam.
Chyba muszę coś przedsięwziąć w ramach mojego nawrotu fascynacji wesołymi miasteczkami. Pewnie obróci się ona w prozę, jest to dobry motyw do żonglowania nim. Są cukierkowe karuzele, ale też bywają i takie atrakcje, które zapierają dech w piersiach. A co by się stało, gdyby zaparły go raz na zawsze?
a na pożegnanie:
We wake with our forms all tangled up
Frozen in silence, no sound save breathing
I can feel your skin on my skin
How did it get so cold in here?
I need to crawl inside your shivers
We let go of ourselves sometimes
Frozen in silence, no sound save breathing
I can feel your skin on my skin
How did it get so cold in here?
I need to crawl inside your shivers
We let go of ourselves sometimes
[...]