Głównym celem wyjazdu był dj set Bonobo. Przemarzłam na kość, ale zdecydowanie BYŁO WARTO. Uratowała mnie gorąca herbata i support Bartosza Szczęsnego, po czym nastąpił główny punkt programu. Pamiętam tylko moją nieopisaną radość, a potem nieopisane zmęczenie (po 5h snu do 2 w nocy na nogach), które umniejszyło się dopiero po przespanej podróży powrotnej pociągiem (kolejne 5h).
Wnioski: zakochałam się na amen.
Choć to był tylko set, Bonobo jest świetny.
Dwie najlepsze chyba: Kiara oraz Flutter
a tutaj nagranie z koncertu (nie moje, gdyż ja skupiałam się na radości i przeżyciu), a właściwie jego kawałek, bo autor uciął piosenkę (a taka fajna!):
zaś na dobranoc moja najukochańsza, działająca jak narkotyk (i tak, wiem, że znowu się nią żegnam, ale nic na to nie poradzę, że to jest moja loved song forever):
if you go now baby, we'll never know, how it ends